sobota, 15 listopada 2008

trochę o muzyce, cdn... (27 sierpnia 2008)

Tym razem zacznę o muzycznych fascynacjach Nadii. Dużo tego było i dlatego temat jeszcze niejeden raz się pojawi. Depeche Mode oczywiście. I poniżej właśnie będzie pierwszy zapis z ostatniego dziennika (15.05.07), który i o tym traktuje, a następnie późniejszy zapis (06.02.08) – o filmie, od którego zaczęła się kolejna fascynacja – Joy Division. Obok tekstu wkleiła bilet do kina i reklamówkę filmu (takie pomniejszenie plakatu).

Ale będąc fanką DM, nie gardziła ani koncertami jazzowymi, na które nierzadko ją zabierałam, ani innymi okazjami, żeby innej muzyki posłuchać. Byłyśmy razem na pierwszych dwu edycjach „Off’u” w Mysłowicach (poniżej 2 fotki z tegoż), także w tym roku miałyśmy to w planach...


Po zakończeniu festiwalu porównywaliśmy wrażenia i robiliśmy sobie taki prywatny ranking najlepszych koncertów. Dwa lata temu na pierwszym miejscu bezapelacyjnie był polski duet miksujący muzykę i obrazy - „Skalpel”, bardzo podobała nam się Marysia Peszek, rok temu norweski zespół „Low Frequency In Stereo” (no właśnie, i gdzie jest płyta tegoż, wówczas zakupiona?), później „Pogodno”... trzeba by znaleźć program dla przypomnienia.

Po mnie przejęła wielki szacunek dla Kazika i Kultu (razem szalałyśmy na koncercie w Klimacie 9 stycznia tego roku – było pięknie!; a ok. rok temu 7 lipca 2007?, kiedy Nadia była u dziadków we Francji, porównywałyśmy sms’owo wrażenia z jubileuszowego koncertu Kultu w radiowej Trójce, przeze mnie wysłuchanego przez tradycyjny odbiornik radiowy, przez nią za pomocą inernetu).

Ostatnio zgodnie nam się spodobało „Lao Che”...

Oj! o muzyce będzie jeszcze sporo.

15.05.07

„miauczę po Twoimi drzwiami, che”.

Hmmm, pierwszy wpis. Ładnie, ale ceremonii nie będzie.

Inaczej jednak. Będzie szczególnie. Dziś w radiowej Trójce dzień z Depeche Mode. ICH muzyka, reportaż o depeche’owcach...

Jasne. Dla nas każdy dzień jest Im poświęcony. Nie wszyscy wiedzą, nie wszyscy rozumieją – nie muszą.

„To jest wiara; w obliczu wierzącego niewierzący może tylko zamilknąć niedowierzając; zamilknąć zazdroszcząc; zamilknąć nie rozumiejąc – ale zamilknąć; milczeć”. -> pomyślałby kto, że to Zofia Chądzyńska. Enjoy (the silence etc...)

(„z natury jestem skłonna do sceptycyzmu”, tak Zofio, ja też).

Dla mnie historycznie zaczęło się od bólu, do którego przywykłam, do którego wszyscy przywykliśmy. I Depeche z „A pain that I’m used to” i powoli całą resztą stali się tym całym painkiller’em, wyzwoleniem i narkotykiem.

a) nirvana?...

b) nie wiem, przychodzi mi tylko na myśl morfinka. Sister morphine...?).

Ha, a ja znowu swoje, ogród w deszczu i czyjeś oczy. Oj! Czyje...?

W radiu w tej chwili klezmerzy, w radiu tym samym, z którego dzisiaj, wtedy, jakoś po południu DM i „Dangerous” i umarłam.

Nawiasem mówiąc umarłam także i wczoraj, szczególniej ze śmiechu, kiedy Jacek wypalił, że jego matka bardziej rozpieszcza PSA niż JEGO. Oj! Oj!

Ale dobra, powiedzmy, że do rzeczy.

Ja, jak zwykle słucham radia i pielęgnuję swoje uzależnienie od herbaty. Jak i przekopuję się przez 2(22) numer „Literatury na świecie” – luty 1973.

Tak, lekturę „Literatury na świecie” jakimś trafem zaczęłam od mojego ulubionego Cortazara – trafiło mi się – co wróży całkiem nieźle. Chociaż tym Lezama Limą mnie cokolwiek ogłupił.

„...śpiewać skandując, pary tańczyły niemalże nie poruszając się, widać było, że słuchają słów z napięciem i rozpaczą, przeżywając je w głębi serca. Na parkiet spłynęła chwila bezmiernej szczęśliwości, westchnąłem z głębi piersi...” – no, no, jak opis zlotu fanów albo koncertu DM, heh?

„Świadomość bez rozumienia, przecież była tu nie będąc”. Ha! Świadomość bez rozumienia, a może, a może był tam nie będąc? Czas nie gra większego znaczenia.

Niechby i nasze małe czarne święta miały ten klimat, de gozaru.

Pod koniec czerwca do Biela zjeżdża się „nasze” depeszowskie towarzystwo z całego kraju właściwie. Kto będzie? Angel moja droga, Drymati mój drogi (tak, to ten co się z nim mijamy ciągle; oj! a trzeba było zapomnieć XD), jacyś znajomi Karmela pewnie...no i ludzie stąd. I my.

No i będzie DUŻA BIBA, nie tylko w związku z tym. I wtedy może, może, „sekundowy cud [...] w zadymionej tancbudzie”?

A o północy, tak Drymku, oczywiście, zatańczymy razem pimf’a.

Cortazar again, „w innym wymiarze, niby na dnie basenu o wodzie zielonej i cierpkiej”. A w oknie biały bez w szampance a fioletowy kubek już pusty.

„...przekroczymy bramy nieba”?...

Rzeczywistość naprawdę pękła, jaka ładna wersja „enjoy’a” teraz w Trójce, 20:59, cover jakiś, ale ładny.

„...miejscem innej, równoległej rzeczywistości, dostępnej tym razem nie pojedynczemu człowiekowi, a zbiorowości”.


ekstowi towarzyszył tutaj rysunek róży z okładki DM "Violator" (i słowa z Gertrudy Stein "is a rose is a rose is a rose..."). Zamiast tego dekoracja mazurka autorstwa Nadii, na wzór tegoż;


I teraz o filmie "Control"

06.02.08


Byłam właśnie na filmie „Control” i nie mogę się z niego otrząsnąć.

I’ve got trembling

in my fingers

that I know will stay

forever

I’ve got trembling

in my eyes

that I know will blur

my sight

until... until then

until then my love

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czuła takie emocje już siadając w kinie i czekając na seans. A w jakimś dziwnym przeczuciu jeszcze przed filmem serce waliło mi tak strasznie... Od samego początku czułam, że warto było wybrać ten film. Jest taki prosty, taki wstrząsająco prosty i, w pewien może nieco perwersyjny sposób, piękny. Genialny.

Mną nie jest tak łatwo wstrząsnąć do głębi. A zarazem mam pewien rodzaj wrażliwości, jakbym miała więcej otwartych oczu niż inni ludzie i to szeroko otwartych (jakkolwiek nieskromnie to brzmi). A to przemówiło do mnie jak mało co.

Wychodząc z sali miałam nogi jak z waty, a całą resztę ciała jak z galarety, żeby wyrazić się obrazowo. Typowe dla mnie po seansie filmowym poczucie nierzeczywistości strasznie mocno we mnie uderzyło. Prawie biegiem poszłam do galerii, rzuciłam na pytanie Kasi „film genialny... mocna rzecz”, szybko wzięłam zeszyt i długopis i napisałam słowa, które migotały mi w głowie. „Trembling” in memory of Ian Curtis. Joy Division/Warsaw. Koniecznie do posłuchania, wsłuchania się.

I niech mi ktoś powie, że jakieś piosenki, jakaś muzyka tak piękna, jest zbyt mroczna, no nie...

A i ta maniera wokalna Iana, zachwycająca.

.................................lost control...........................

do you mind if I collapse

excuse me while I’m away

mamaNadii (12:56)

1 komentarz:

LucyW pisze...

"A pain that I'm used to" odkryłem stosunkowo niedawno, choć miałem go już na dysku od jakiegoś czasu... Ale udało się Nadii mnie do niego przekonać w końcu, naprawdę fajna piosenka.

~Adam 2008-08-27 13:08
---------------------------------------


Ja nie jestem jakąś wielką entuzjastką DM, ale mając na względzie jej pasję, zawsze na ich płyty zwracałam uwagę, w miarę możliwości kupowałam. 1,5? roku temu zamówiłam jej z Londynu sigiel "Precious" z numerowanej serii. Była straszliwie dumna, miał nr 00052, zrobiła fotki.
Ja najbardziej lubię płytę "Ultra"
Ostatnio także słuchałam (z jej telefonu) muzyki "Joy Division" i powoli zaczęła mi smakować...

mamaNadii, 2008-08-27 16:40
----------------------------------
Ja wiem co to znaczy być depeszką. I jak cudowny jest ten dreszczyk na zlocie... tak żałuje że nigdy tego nie doświadczyłaś... chciałabym móc Ci to umożliwić... To Ty mi pokazałaś DM... dzięki Tobie wiem co to jest muzyka... I dzięki Tobie poznałam tak wspaniałą subkulturę jak Depeszowcy...

~Caramelek, 2008-08-27 18:11
------------------------------------------
Twoja muzyka, ktorej bylas wierna. Na temat każdej potrafiłas sie obiektywnie wypowiedzieć, ba, nawet Evanów polubilaś. Muzyka była bardzo ważna w twoim zyciu, sama chciałaś zalozyc swoj zespol. Tyle zapalu, co do tego mialas to chyba nie ma nikt. Szkoda, ze nie masz jak go załozyć.

~Ola / Alexann, 2008-08-27 21:10
------------------------------------------------
Skąd wiesz, że nie ma jak? Myślę, że tym wszystkim kieruje coś, czego niestety nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Czytając bloga, jestem pod coraz większym wrażeniem Nadii, jest niesamowitym świadectwem tego, jak cenne jest ubogacanie swojego wnętrza, karmienie zmysłów "słodyczami" z wyższej półki- ambicja, tworzenie samego siebie... Długo by pisać. Wierzę, że jej potencjał nie został zaprzepaszczony, co więcej- Nadia realizuje się dalej, pewnie w innej postaci, ale z tą samą pasją i głodem świata- innego i pewnie też skończonego... Myślę, że wielu ludzi nie osiąga takiej dojrzałości nawet będąc dorosłym. Wiadomo, że nie chcę powiedzieć, że dobrze się stało, ale każdego życie trwa tyle samo- życie. Motyl żyje dwa dni i to jest całe jego życie. Wszystko jest kruche, ale niesamowicie głębokie. Nadia nurkowała i wciąż szukała, dobrze, że teraz da się nam choć trochę spróbować, może nawet otworzy nam oczy. Dobry pomysł Pani Lucyno, życzę konsekwencji i dużo ciepła. Do usłyszenia

~f., 2008-08-27 23:26
---------------------------------------
Zapytałam czego słucha (bo muzyka... tak mi bliska). I zeszło na film "Control". Była nim taka poruszona, że wyjęła zeszyt z Garfieldem. Zapytałam czy to pamiętnik? Potwierdziła. Pokazałam na zeszyt leżący na zielonej sofie (kolejny tom "mnie"). Zrobiło się jeszcze bliżej. Przeczytałyśmy sobie fragmenty opisów wrażeń po-seansowych :) To było szalenie przyjemne doświadczenie.

~DAGa, 2008-08-30 12:09
---------------------------------------------
O Tobie też tam napisała. Wspomniała, że osobliwie przypominasz jej Alinę (jedną z głównych i najważniejszych postaci jej od dawna pisanej w kawałkach powieści). Spodobałaś się jej. Napisała: "speaking of fraktal, mamy (zaraz, jakie "my", dobra...) nową pracownicę..." Tak, przeprowadziła rozpoznanie, cieszyła się także, że podobnie jak my wybierasz się na "Off", a pisząc o naszym planie, napisała o tym trzecim wyjeździe do Mysłowic ''...już mamy taką nową świecką tradycję..."

mamaNadii, 2008-08-30 23:18