poniedziałek, 17 listopada 2008

wychowanie (05 września 2008)

Dzisiejszy wpis został poniekąd sprowokowany wpisami gości.

Drogie dziatki, muszę wypuścić trochę „czadu pedagogicznego”...

Do „xxx”,

Kochające matki są naprawdę wszędzie. Problem w tym, jak kochać mądrze. Wydaje się Wam być może, że Rodzicielstwo, jako raczej powszechne doświadczenie ludzkości, jest czymś łatwym. Nic bardziej błędnego. To najpiękniejsza, ale i zarazem najtrudniejsza rola w życiu i na dodatek nic nas do tego specjalnie nie przygotowuje (no najlepiej oczywiście życie w kochającej rodzinie, ale czasem i to nie wystarcza), bo każdy człowiek jest inny, każde dziecko jest inne i teorie swoją drogą, a praktyka swoją, a jak się nie umie słuchać, obserwować, kochać tego jedynego, unikalnego, naszego dziecka, to zastosowanie cudzych teorii prawie na pewno skończy się jakąś porażką. Dopiero jak się ma własne dziecko, człowiek zaczyna także inaczej patrzeć na własnych rodziców, lepiej ich rozumieć, widzieć skąd ich obawy, lęki, frustracje.

Więc pytanie, jak opiekować się, nie tłamsząc, ograniczając wolności poszukiwań, jak pobudzać kreatywność, nie narzucając własnych niespełnionych ambicji, jak szanując indywidualność, uczyć bycia w grupie? Jest naprawdę cholernie dużo pułapek i nie da się uniknąć popełniania jakichś błędów. Fajnie, jeśli uda nam się znaleźć zrozumienie i pobłażliwość także u naszych dzieci. Bo to zawsze proces obustronny: uczymy dzieci i uczymy się od nich.

Ja miałam duże szczęście, bo moje dziecko było "łatwe w obsłudze", ale nie zawsze tak jest.

No właśnie, człowiek się stara i stara, a potem ukochane dziecko notuje np. w swoim pamiętniku taką oto „głęboką” wypowiedź rodzicielki:

„...chodzę teraz właściwie codziennie w takich luźnych oldschoolowych dżinsach Diesla. A matka do mnie: „nie chodź za dużo w luźnych gaciach, bo ci dupa urośnie, nawet nie zauważysz”. Whatever.

O, mój ty smutku.*”

No, naprawdę tak powiedziałam :-) niestety. I to tak działa, wiem po sobie.


Do Mary,

Ludzie dość często wydają się inni z daleka niż z bliska. Najpierw trzeba dać im szansę, żeby dali się poznać. Dajcie też szanse swoim rodzicom.

Jestem raczej pozytywnie nastawiona do zdobyczy techniki, trudno mi sobie wyobrazić życie i pracę bez komputera, ale czasem widzę, że drogie dzieci, za mało żyjecie w świecie realnym, za dużo w wirtualnym. Kontaktu z żywym człowiekiem nie da się zastąpić w pełni kontaktem wirtualnym, tak jak miłośnikowi malarstwa nie wystarczy zwiedzanie wirtualnych galerii. Bo to zawsze tylko namiastka fizycznego kontaktu, widzenia, dotyku, zapachu. Nie warto się tak ograniczać. Po to mamy te wszystkie zmysły, żeby móc odczuwać świat w pełni.

No, teraz to strasznie pojechałam. Przepraszam, mam nadzieję, że to się już nie powtórzy...


*Historię powiedzenia:

„O, mój ty smutku!” - z braku czasu teraz, wyjaśnię następnym razem...

mamaNadii (13:08)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Niech się powtarza często. Z przyjemnością przeczytałam. Jak dobrze, że są jeszcze tacy ludzie jak Pani. Pozdrawiam serdecznie.

~Iza 2008-09-05 19:00
--------------------------
Zdjęcie z którego obie się śmiałyśmy... Ja też kiedyś takie zrobiłam jako odpowiedź na to zamieszczone powyżej. A Nadia zawsze stosunkowała sie do tego co Pani do Niej mówiła i wykorzystywała wiedze jaką Pani Jej przekazała... A potem przekazywała tę wiedzę dalej...

~Caramelek, 2008-09-05 22:25
-----------------------------------
Droga Pani Lucyno. Nie, nie jestem rówieśniczką Nadii i wiem co to znaczy macierzyństwo, jak również wiem jak ciężko jest wychować dziecko. Ja po prostu z tego co czytam miała Pani niesamowitą córkę, a przecież z kogoś musiała brać przykład.
Podziwiam i gratuluję.

~xxx, 2008-09-06 10:47