niedziela, 30 listopada 2008

o rybce, nie tylko złotej

Wahałam się czy przytoczyć poniższy fragment z Altersighta, bo... Historię Nadia usłyszała od swojego starszego kumpla z autobusu, a ponieważ chodziłam do tego samego co on liceum, to niestety wiem, że historia pewnie prawdziwa, albo niezwykle prawdopodobna. No i okrutna niestety. I okrutnie śmieszna.
Mam nadzieję, że jej bohaterka nigdy na tę stronę nie trafi, nie wie jaką miała w szkole ksywkę i w ogóle nigdy to do niej nie dotrze, bo poczucia humoru w ogóle raczej nie miała, a już na pewno nie na własny temat. Niestety sama miałam z nią lekcje i niestety wyglądały właśnie tak, jak opisano.

No, ale niestety drodzy Państwo Nauczycielstwo, ucząc dzieci trzeba się liczyć z bezwzględną oceną wszelkich swoich poczynań przez uczniów. Czasem pewnie niesprawiedliwą, ale jednak co gorsza często sprawiedliwą. A, że nie wszyscy do tego trudnego zawodu się nadają, to i tak wiadomo. Sama się nie nadaję, chociaż z innych powodów niż bohaterka tego anegdotycznego
fragmentu.
Ale Nadia, przynajmniej o ile mi wiadomo, żadnego ze swoich nauczycieli tak okrutnie nie opisała, bo zwyczajnie nie miała powodu i wielu swoich nauczycieli naprawdę lubiła i ceniła.
A chciałam tę historię przytoczyć nie tylko ze względu na nią samą, ale także jako przykład swoistego „recylingu”, który Nadia uprawiała umieszczając w swoich tekstach powiedzonka, anegdoty, historyjki, zasłyszane, przeczytane i jak już zresztą nieraz wspominałam kolekcjonowane i starannie zapisywane.




"... - W pierwszej klasie liceum mnie uczyła
taka kobieta, Fyta niejaka... naprawdę się tak nie nazywała, ale wszyscy tak na nią mówili, bo sepleniła*... o Boże, głupia była strasznie. Miała taki kajecik z notatkami, kiedyś ktoś jej ten kajecik gdzieś schował i wyobraźcie sobie, nic nie była w stanie bez niego powiedzieć. A i tak takie rzeczy nam dyktowała, że spadaliśmy z krzeseł ze śmiechu, daję słowo. Na przykład: kwiaty są bajecznie kolorowe. Albo: ryby pływają w wodzie, bo jak się je z niej wyciągnie, to umierają – czy coś takiego. Żałość. A propos ryb, z rybami właśnie odstawiliśmy kiedyś niezły numer... znacie realia PRL-u, to wiecie, jak było, nieraz parę godzin w kolejce, a potem sru na lekcje. Kiedyś jeden mój kumpel przyleciał do szkoły z karpiem w wiadrze... a, nie, nawet nie w wiadrze, w jakiejś balii, misce, czymś takim. A w pracowni biologicznej było akwarium, takie wysokie i wąskie, wiecie, i w nim pływała sobie złota rybka. To mnie wtedy coś strzeliło i dalej do niego: pożycz no tego karpia! A on: po co? Ja: no pożycz, na chwilę tylko! Nie chciał dać, to się trochę poszarpaliśmy i rozlaliśmy część wody, zresztą on się głównie dla zasady upierał i w końcu się zgodził. Więc wyłowiliśmy tę złotą rybkę i schowali gdzieś, a do tego akwarium wsadziliśmy karpia. A to duża ryba była i nijak się w tym akwarium nie mogła obrócić, za wąskie, to tylko się patrzyła smutno i ruszała gębą, jak niemy aktor. Ale zlewa masowa była, daję słowo. I wtedy nadlatuje Fyta... patrzy w tym samym kierunku co klasa i co widzi? Zamiast małej złotej rybki – spory karp. Jak nie zaczęła wrzeszczeć! co wyście tej rybce zrobili, czy wyście jej co do jedzenia dali czy co?!, i takie tam. A my tylko jeszcze bardziej się zaczęliśmy śmiać. Fyta poleciała po sekretarkę. My wtedy szybciutko wyciągnęliśmy karpia, wsadzili z powrotem do jego balii i wystawili za okno – bo okno biologicznej wychodziło akurat na dach sali gimnastycznej, to tam na tym dachu go postawiliśmy – a złotą rybkę z powrotem do akwarium. Przylatuje Fyta z sekretarką, po karpiu śladu ni popiołu, a złota sobie spokojnie pływa. Fyta szok, a sekretarka tak do niej: Marysiu, ty zmęczona jesteś, chodź, kawy ci zrobię, odpocznij sobie, idź do domu... i ją wyprowadziła. No, bywało, że tak przyjajczyliśmy, że po lekcji z nami babka faktycznie już nie mogła wytrzymać i szła do domu... Nawiasem mówiąc, na tej wodzie, co myśmy wtedy porozlewali, podobno później ktoś się wypieprzył dość widowiskowo, ale to już legenda, nie wiem, czy rzeczywiście tak było, nikt z nas tego nie widział w każdym razie..." ---------------------------------------------------------------------------------------------- *przezwisko miało także związek z „...phytae”, pani Izo może jakieś małe wyjaśnienie z systematyki, bo ja już nie bardzo pamietam? mamaNadii (22:54)

piątek, 28 listopada 2008

przemilczenia


Zważywszy wiek autorki, właściwie cała „twórczość” Nadii jest rodzajem różnego rodzaju wprawek, które zapewne w przyszłości rozwinęłyby się w pełne, skończone utwory. Jak? Tego nie wiemy. Ale w tym co już jest, znajduję sporo takich fragmentów, które nawet jeśli nieskończone, zapowiadają coś niezwykle ciekawego.

Fragment poniższy jest krótkim tylko wyjątkiem ze strony Altersighta. Ale wydaje mi się bardzo ładny sam w sobie, chociaż wyjęty z kontekstu, jednak pełen znaczeń. Jak poezja, niejednoznaczny, podatny na różne interpretacje, może dlatego właśnie taki ciekawy. Jest w nim pewna dziwna dojrzałość, zdumiewająca u szesnastolatki, są stany, których jakby się zdawało doświadczają raczej ludzie dojrzali (także wiekiem). Jego nieoczywistość jest bardzo pociągająca. Pewnie dlatego tak mi się podoba i zamierzam jeszcze parę takich fragmentów wyestrahować.






Ale mnóstwo było jakby wiszących w powietrzu przemilczeń, przemilczeń faktów i uczuć oczywistych, poczynających się z jednego, choć dzielącego się na odcienie wielkiego uczucia, które ich łączyło, oraz z ostatnich wydarzeń; przemilczeń tego, co wiadomo było, że będzie powiedziane i wyjaśnione później, a wiemy, że nie czas na to jeszcze; przemilczeń nieco wstydliwych, opartych na swoistej umowie, na granicy prywatności; opartych na cichej umowie: nie powiem na głos, nie powiem dosłownie, ale będziesz wiedzieć, ujrzysz to w wyrazie mojej twarzy i oczu, gdy nieco dziwnie patrzę na ciebie w popołudniowej ciszy, poznasz to z moich gestów i słów pozornie wyrwanych z kontekstu, słów niby na inny temat – a i tym sposobem będziesz czuć i pojmować więcej i pełniej, znasz mnie przecież.

Było dużo milczenia, była wzajemna uprzejmość, trochę rezygnacji. Poza nocami, poza winem i dziwnymi szeptami w półmroku - być może jeszcze poza krwią na rękach, poza połyskującymi perłowo bliznami - nie było niepokoju.

white skies

W końcu jest zima. Jakaś na razie niemrawa, ale zawsze. jakoś mi się z tym kojarzy piosenka Nadii "White skies". Kraje, w których umieszczała akcje powieści, Norwegia, Japonia, także te kraje wymyślone (Sinei), mają prawdziwe zimy. Nie wiem dlaczego, ale jakoś niespecjalnie Esty pociągały tropiki. Chociaż lubiła lato. jak każdy.

"white skies"

on the northside

the winter's coming

and among the falling snow

bright white feathers

light little flowers

tears of the time in the whitest sky ever

we all have no meaning (at all)

they're flowin' silently

a motion in a static scenery

but if you try

you see

one word does no harm (at all)

a single snow flake doesn't mean a lot

but then the scenery changes

and a word can be too much

and then a word can harm

all out war

all seems a paradise

it's so cold and overwhelming

and i'm cold and i'm crying

my hands don't move

my body is frozen

i am the lonely ground

and the snow is falling...

all out war

all inside paradise

all is a heaven

if you try, if you try badly

a word can be too much

but watch out then

you're sliding on thin ice

all out war

all seems a paradise

all out war

all is a heaven

wtorek, 25 listopada 2008

sukienki

Wczoraj było o T-shirtach, dziś o sukienkach.

Kilka razy przyjaciółki Nadii wspominały, że chciała "przestać być taką chłopczycą", zacząć nosić sukienki, szpilki, itd. To nie całkiem było tak, żeby Nadia zawsze unikała dziewczyńskich ciuchów i w ogóle szczególnie starała się być chłopczycą.

W dzieciństwie chętnie nosiła sukienki. Oczywiście wtedy bardziej liczy się zdanie mamy, ale... zakazała mi np. pozbywać się tych szczególnie ulubionych sukienek.

Tej oto z haftowanymi pawiami (przerobionej z mojej starej bluzki), która ciągle jest w szafie.


Tej oto, uszytej z kuchennej zasłonki mojej babci, a Jej prababci:


Jak widać noszenie tej ukochanej sukienki nie przeszkadzało Jej chodzić po drzewach.

Były i sukienki świąteczne i codzienne.

Ale, jeśli w ostatnich latach częściej Ją można było zobaczyć w spodniach, to głównie z powodu wygody. I ja jestem za tym, żeby ubierać się funkcjonalnie, odpowiednio do okoliczności (a przypominam, że moim zawodem wyuczonym i przez wiele lat wykonywanym, jest projektowanie ubioru właśnie) i po prostu wygodnie. Są okazje różne w tym i bardzo specjalne, kiedy wszyscy chcemy się pokazać, ale nie ma nic śmieszniejszego niż wystrojona kobietka z pełnym makijażem na wycieczce górskiej na przykład.

Nadia zawsze miała w szafie i spódnice i sukienki, ale z różnych powodów niezbyt często je nosiła. Bywało i tak, że kupowałam Jej jakiś taki ciuch na Jej prośbę i potem pytałam: kiedy to założysz? A Ona mówiła: założę, założę, ale na pewno nie do szkoły...

Ja też zazwyczaj na co dzień (zwłaszcza w zimie) noszę spodnie, bo: w pracy często muszę włazić na drabinę lub wykonywać inne czynności wykluczające szczególnie elegancki strój, jeżdżę autobusem i zimą jest mi po prostu zimno w spódnicy. Co innego latem. W upał w sukienkach jest fajnie, bo lekko.

Inaczej zupełnie ubieram się na wernisaże i czasem zdarzają mi się takie śmieszne sytuacje jak ta:

Kiedyś, na wernisażu właśnie, moja znajoma rzuciła, że zawsze powinnam się tak ubierać, bo taka jestem fajna, śliczna, kobieca, itd., na co ja jej, że nie mogę i nie chcę, bo... A obecny przy tym Józef Wilkoń spokojnie skomentował: "jak facet chce coś zobaczyć, to zobaczy to w każdym (czy pod każdym) stroju(em)". Howgh!

I przy tym pozostańmy.

A na koniec jedna ze sklepowych przymiarek Nadii. Bardzo kobieca nieprawdaż?


mamaNadii (16:32)

poniedziałek, 24 listopada 2008

O T-shirtach i prezentach (bo wkrótce święta)

Tytuł mówi z grubsza wszystko.

I fotki z T-shirtowej sesji sklepowej:








06.11.06

Uh... lots of stuff.

No i cały ten staf, który się w międzyczasie uzbierał należałoby jakoś uporządkować...

Więc tak,

Primo: jadę do Londynu. Najprawdopodobniej z Alexann. Taa, do 10. muszę zapłacić zaliczkę - 3 bańki. Wyjazd w ferie zimowe, na 6 dni włączając dojazd.*

JAAAJ, JADĘ DO LONDYNU!!!

Oczywiście będę relacjonować , zapisywać... Oby tylko nie wyszło tak kulawo jak z tą relacją z Grecji, ech...

Secundo: w grudniu, razem z Cam i Alex będziemy łazić po Sferze z przyległościami za prezentami. Dobre to będzie... Postanowiłyśmy całkowicie zrezygnować z elementu niespodzianki; i tak ja dostane od Alex SOFAD’a a od Cam jakiś depeszowy (lub i nie) T-shirt. (O t_shirtach trochę więcej dalej). Cam od Alex dostanie depeszowy portfel, a Alex od Cam T-shirt z Evanescence, których uwielbia. A co ja im dam? Jeszcze nie wiem, obie zdają się na moją inwencję (ech no, ja im dam moją inwencję - z którą ostatnio cieniutko, oj, cieniutko). Pewnie też polatam za jakimiś T-shirtami tudzież bluzkami ogólnie i to może już w Mikołajki, jak w Reserved będzie znowu zniżka 50%...

Tertio: Na pewno z Alexann, a może też z Cam , będziemy w styczniu kwestować na rzecz WOŚP**. Fajnie!

Quarto: T-shirty. Hmmm... jakby to ująć. W Altersight, ja – Minamoto, posiadam duuuużą kolekcję T-shirtów z oryginalnymi nadrukami. W rzeczywistości – co najwyżej zaczątek przyczynku do kolekcji. JAK NA RAZIE. No tak, ale sporo T-shirtów ostatnio zaprojektowałam sama. No i projekty tych T-shirtów i ciuchów ogólnie, będę rysować schematycznie, poprawiać i kolorować, drukować i WKLEJAC TU. Piszę, żeby NIE ZAPOMNIEĆ...

Quinto: kolejna rzecz dotycząca mnie, Cam i Alexann. Chcemy sobie zorganizować depeszowe andrzejki i/lub sylwa. Możliwe, że matka Agenta się zgodzi na andrzejki u mnie lub u niej, mnie z Alex wsio rawno. Ano, andrzejki koniecznie – no bo Andrzeja – czyli Andy’ego! ^_^ Fajnie będzie.

Sexto: i koniec, jeszcze tylko jedno. Widziałam fragment takiej PRL-owskiej komedii *** „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” czy jakoś tak. Pięęękne! Piękne teksty tam były:

„Jak pan masz taką chęć, to to 125 pan se wkręć – w dupę!”

Albo taki dialog :- „....i zdanżam.” „-Zdążam”, „No, pan też zdanża.”

Albo historia o babie, która rano brała 12 kanapek i wyjeżdżała. Pod lasem spotyka się z jakimś gościem, rozbiera się w krzakach do goła... potem wskakuje w dres i dawaj 4 godziny ganiać wokół lasu, a facet za nią. Potem wrąbała ten tuzin kanapek, no i znowu 5 godzin lata. Się okazało, że nie chciała się przyznać, że ją wzięli do sztafety i w sekrecie tak. A facet? Kopnął w kalendarz, no bo ktoby wytrzymał 9 godzin po lesie dymać o suchym pysku... :-)

To tyle na dziś, ludkowie. Nie chce mi się więcej pisać, a tu późno się robi. Pierdut!

-----------------------------------------------------------------------------------------

*Z wyjazdu do Londynu niestety nic nie wyszło, bo za mało było chętnych. A tak się cieszyła. Ja też.

**Na WOŚP kwestowały z Alexann 2 razy, raz nawet udzieliły wywiadu dla telewizji. Cieszyło mnie Jej zaangażowanie

A teraz, niejako do kompletu, wpis na jej blogu, który niestety ograniczył się do dwóch wpisów w ogóle (wybrała ten sam serwer, co ja teraz – link z prawej).

O radości z robienia prezentów. Ale po angielsku.

2007-12-03

chillin'.

guess what people? i'll be honest today. so...
honestly, i just can't wait to the christmas holidays.
holidays... holidays... lotsa free time... and the gifts! yay! i love both giving them and receiving them.
today i went to the town to buy something for my classmate (all the ppl in the class are giving stuff to each other this wendesday)... i bought her a pair of really cute earrings and some chocolate. and y'know what, honestly, i don't really care what am i going to get - what i really care about is if the person i'm giving something will be happy about it. i may often seem an egoist,... alrite, i AM a bit of egoist... but giving people stuff, helping people etc. gives me a lot of joy, i'm not kidding.
and honestly... i'm quite happy about my life recently. most things are going well. i got over some affair which proved that... what was that sentence like...? "hope is the most powerful weapon, but it can also be the worst prison" (or something like this), sorry for sounding pathetic.
quite happy, uh, but never happy enough not to find a little something to complain about ;>
i guess that's all for now, folks. keep warm. dag.

esty w.

sobota, 22 listopada 2008

przeprowadzka ZAKOŃCZONA!

Teraz będą już tylko nowe wpisy. Podwójne, żeby i ci, którzy wolą pozostać na starej stronie mogli je czytać.
Od poniedziałku można się spodziewać czegoś nowego.

A tutaj pewnie również w przyszłym tygodniu umieszczę jeszcze ankietę i już teraz proszę o jej wypełnienie.




mamaNadii (21:43)

herbata i parę rzeczy obok (11 listopada 2008)

Nadia, chociaż tu, tymbardziej należałoby powiedzieć – ESTY, co parę razy zostało już wspomniane, była wielką wielbicielką herbaty. Najwięcej pijała zielonej liściastej, parzonej zgodnie z wszelkimi regułami. Znała się na niej lepiej niż ja, bo jak już coś ją zainteresowało, to zabierała się za poważne studiowanie tematu*. Miało to także związek z Jej zainteresowaniem różnymi kulturami Wschodu.

I tak, w Jej pokoju, mamy na przykład takie oto książki (wiele przywędrowało tu z mojego i w końcu tu zamieszkało na dobre): „Księga herbaty”, „Flirt herbaty z medycyną”, „Kuchnia japońska” x 2 (dwie różne książki na ten temat), „Kuchnia chińska”, „I-CHING - księga wróżb” (właściwie też x 2, bo jest wersja polska i angielska), „Teatr Orientu”, „Życie codzienne w Japonii w epoce samurajów”, „Trzy filary zen”, „Bezdźwięczny głos klaszczącej dłoni”, „Tajemnice energii ziół”, „Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących”, „Klejnot Wschodu”, „Perła Wschodu”, „Feng Shui”, kilka japońskich powieści oraz zbiorów opowiadań, trochę tomików mangi oczywiście także.

No i jest jeszcze kolekcja puszek herbaty, na herbatę, pudełek, torebek herbaty, itd.


W Jej zapiskach nie ma tekstu poświęconego wyłącznie herbacie, ale dużo różnych mniejszych i większych wzmianek na ten temat, np. taka, dość zabawna, z 22.02.2008:

Może zacznę praktykować zen, ale na razie żyję tylko biologią.

Może zacznę malować olejne obrazki różne, ale na razie... Jak wyżej.

Próbuję odstawić czarną herbatę, bo bardziej niezdrowa niż zdrowa. Na razie przyzwyczajenie wygrywa. Pewnie na starość zachoruję na Alzheimera.

Będziemy** popularyzować kulturę Norwegii w Polsce. Więcej później. Teraz idę kuć biologię, póki... gorąca czy co? Jak jest?

Albo końcówka z 21 maja 2008:

Wypiłam tę czereśniową herbatkę, nawet dobra. Ach, jakiś anemiczny ten wpis. To pewnie przez ten rachityczny długopis. Brzyyyydko.

Było też o herbacie parzonej we Francji, pamiętacie?

I jakiś taki fragment:...pielęgnuję swoje uzależnienie od herbaty...”

*W wieku ok. 7,8 lat zainteresowały Ją zapachy i z tamtego okresu mamy np. takie książki: „Aromaterapia – pachnąca sztuka” oraz „Wielka księga perfum”. I pamiętam jaka byłam zdziwiona, bo tę drugą książkę kupiła za własne pieniądze i świadomie wybrała ją zamiast jakiejś zabawki czy gry. A nie była tania.

** To ma związek z moim projektem, przy którym Nadia pomagała mi tłumacząc na angielski potrzebny mi tekst.

mamaNadii (13:36)

sceptycyzm (09 listopada 2008)

Tak, Nadia, podobnie jak ja, nie potrafiła bezkrytycznie przyjąć żadnego dogmatu tylko dlatego, że wygłasza go autorytet, albo ktoś o cechach autorytetu. Miała raczej podejście naukowca, który zanalizuje dane, rozważy inne możliwości, przyjrzy się argumentom za i przeciw i dopiero później zdecyduje czy dać wiarę cudzym słowom. A jeśli się pojawią nowe dane zrewiduje swoje stanowisko. Ceniłam Jej samodzielność myślenia, nie lubię owczego pędu. Nie ułatwiały Jej te cechy życia, ale była uczciwa wobec siebie i innych.


06.06.2008

Jeżeli chodzi o De Mello... tak, on zasadniczo ma rację (może raczej: miał? w końcu już nie żyje? Chociaż racja jest nadal, więc cholera wie? Żeby ewentualni puryści się nie czepiali... dobra, nieważne zresztą). Tak myślę. Ma rację w kwestiach dotyczących bycia więźniem przywiązań, przyzwyczajeń, uprzedzeń etc., tak. Ale za jego nauką – podobnie oczywiście jak za czymkolwiek innym, co obieramy za wskazówkę, nie można podążać całkiem bezkrytycznie – wtedy dopiero można się zgubić. Ogólnie zresztą ślepa wiara w cokolwiek nie wydaje mi się mieć sensu.

Gdy na to spojrzeć z innej strony: przecież prawdziwa wiara jest absolutna, pełna, bezkrytyczna! Czyli ślepa.

Dlatego też ja nie wierzę – to znaczy: nie jestem wyznawcą żadnego konkretnego systemu. Mój sceptycyzm mi na to nie pozwala. Nie jestem w stanie do niczego podejść bezkrytycznie. Bardzo dobrze... a może źle. dlatego też:

a) Szukam. Szukam cały czas prawdy praktycznie o wszystkim – jakkolwiek banalnie i pretensjonalnie to może zabrzmieć. Nawiasem mówiąc, trochę dziwne, ciężko bowiem szukać wiedzy doskonałej, nie wierząc, że doskonałość ma w ogóle rację bytu – chociaż, kto wie? I czy cokolwiek z tego wynika, czy kiedykolwiek wyniknie – pytanie...

b) Zapewne do śmierci pozostanę ateistą. Sceptycyzm nie pozwala bezkrytycznie uwierzyć, rozum wytyka luki w danym systemie rozumowania, paradoksy, absurdy, nieścisłości (szukanie dziury w całym? zarozumialstwo? lubię robić na przekór, ale nie tylko ot tak sobie, dla zasady, sztuka dla sztuki...).

mamaNadii (17:25)

wiersz jak najbardziej... (06 listopada 2008)

...miłosny. Adresat niech pozostanie nieznany nikomu poza samą autorką. Ładny. Nie każdy pewnie takie pisze, ale pewnie każdy to kiedyś czuł, albo czuje. Nie każdy znajduje słowa, ale każdy ich kiedyś szuka.

"odchodzę..."

odchodzę

przeważnie

od zmysłów

gdy ciebie nie ma przy mnie

bo gdy cię nie mam tu blisko

- na co mi wzrok, nie mając twoich oczu

twojego wejrzenia

i na co mi słuch, gdy powietrze nie drży

od twego głosu

a i ręce na dotyk mogą być ślepe

- jak i całe ciało -

gdy twoich rąk nie spotkają...

na co usta czułe, jeśli

ust twoich smak tylko w pamięci

po co powietrzem oddychać

mając tylko twój zapach na poduszce

- i na co wszystko poza

jeśli czujemy się wzajemnie

tak mocno

ale

na odległość...

i dlaczego wariuję

od zmysłów odchodzę

wiedząc przecież

że ze mną jesteś zawsze

i na zawsze?...

odchodzę od zmysłów

a ty nimi jesteś przecież

nie idź

nie będę

ślepa obijać się o ściany

- zgłaszam sprzeciw


mamaNadii (22:46)

precelek marzeń (04 listopada 2008)

Czyli zapiski Nadii z lutego. O ile mogę się domyślić z formy (zachowanej w oryginale) to Jej posty na forum (jakim?) opowiadające historię wejścia w posiadanie wymarzonego singla DM. Mogę dodać od siebie, że radość, jaką Jej sprawiłam zamawiając tę płytkę w święta, była warta wielokrotnie więcej i chyba żaden inny prezent nie sprawił Jej takiej radości, od patrzenia na którą rosło serce...

No i oczywiście obfotografowała tę zdobycz z każdej strony, ze szczególnym uwzględnieniem numeru egzemplarza (52 na 10 000).



26.02.2007

srutu tutu

... z tematu wynikałoby, że nic poważnego, głębokiego, żadnych refleksji i filozoficznych przemyśleń dzisiaj nie będzie.

tak by było, gdyby to, co de facto piszę, faktycznie jasno i dość jednoznacznie można by było wywnioskować z tematu postu.

ale żeby było zabawniej, oczywiście będzie raczej na odwrót xD

no więc tak, primo.

precelek.

w ogóle, dla niewtajemniczonych, o co wogle chodzi z tym precelkiem. "precelek", jak my to w branży nazywamy, to jeden z singli DM, z płyty playing the angel – precious.

z precelkiem była w ogóle dość długa historia.

precious był jedynym z ostatnich singli, który nie został wydany na 7-calowym winylu. wobec tego ludzie z www.depmod.com (najbogatsza chyba strona kolekcjonerów DM) zorganizowali petycję do mute records, żeby takie wydanie "precelka" się jednak ukazało.

11 grudnia 2006 7" singiel ukazał się w limitowanej 10-tysięcznej edycji.

buhaha, co za gadanie, 10 tysięcy, limitowana edycja, chłe chłe, nie mam szans zdążyć, a poza tym pewno drogie jak cholera, pomyślałam sobie, gdy dowiedziałam się o sprawie, i od samego początku uznałam, że osobiście mogę na 7" precelku krzyżyk położyć.

przestałam się sprawą interesować.

do czasu oczywiście, bo w innym wypadku po cholerę byłoby całe to gadanie.

najpierw, gdy pojawiły się wzmianki o wydaniu, wreszcie, tego cholernego 7" precelka. trochę się zdziwiłam, czy ja wiem, coś na zasadzie "he, dopiero teraz...?", ale głębiej mnie to nie zastanowiło, a myśli na ten temat pozostały jak wyżej.

prawdziwy początek dla mnie miał miejsce jeszcze trochę później. czyli tuż przed świętami. zaglądam sobie na stronę mute bank ( www.recordstore.co.uk/mutebank/ ), wybieram wykonawce: depeche mode i patrzę co się wyświetla.

i co się wyświetla? jedna z pierwszych pozycji: wspomniany 7" precious. w cenie takiej samej jak i każdy inny 7" singiel, czyli jakies niecale 2,5£ (noo, +koszty wysyłki, koło 2,8£ chyba). omg... szczena mi opadła.

w wigilię pogadałam z matką i, hehe, złożyłam zamówienie. xD

przesyłka przyszła 4 stycznia... mój "precelek" ma numer 00052 xD a oto on...

rany, ile taki jeden, wydawałoby się, zwyczajny, okrągły, 7-calowy kawałek winylu, może dać szczęścia...:)))

moja pierwsza własna płytka winylowa xD

mój pierwszy własny oryginalny singiel DM... xD xD xD

dzień później (tzn 5 stycznia) miało miejsce kolejne dość ważne, jak sądzę, wydarzenie w mojej osobistej depeszowej historii.

około 11:25, w radiowej trójce.

jeden utwór DM, perełka ze strony b singla. "dangerous". pierwszy raz go wtedy usłyszałam.

wrażenie nieziemskie. ale nawet nie to najważniejsze, tylko

od pierwszych dźwięków absolutna pewność: to DM. na 101%. to musi być dm. to nie może być nic innego. nie było zapowiedziane, co to za utwór, ale od początku było to dla mnie dość oczywiste. no, gdy dave zaczal spiewac, nie było już cienia wątpliwości...

ale ta pewność 101-procentowa, to, że rozpoznałam ich po paru dźwiękach, od razu, bez wahania, ciekawe...........

noo, jak się jest od zawsze przeznaczonym na depesza...xD

dzisiaj też będą pozdrowienia.

- dla piotrka, który ma okropnego doła. potrafię zrozumieć, bo sama mam podobnie. cóż... żeby się wszystko ułożyło, tego ci życzę :)))

- dla mojej przyjaciółki alexann – małego... diablątka, które obecnie chce spać. tak. małe diablątko zdecydowanie chce spać... xD

- dla pewnej dziewczyny i pewnego gościa, raz w życiu spotkanych, ale miło wspominanych towarzyszy samotności w autobusie do domu :))

no dobra, to tyle. na dziś. tyle...

mamaNadii (22:14)

piątek, 21 listopada 2008

anielska? (02 listopada 2008)

Dużo odwiedzin, mało wpisów. O czym to świadczy? Więcej ciekawości niż pamięci? Bezradność, brak słów; doprawdy najprostsze w zupełności wystarczają.

"angelic"

i'd say: divine
look how beautiful she is
with this angelic look on her face
with a starry halo around
and embroidered wings

yes, absolutely angelic

in the winged dreams
they give her company
among the feathers and the veils
every wish is fulfilled

i'd say: different
of some other origin
with a distinct identity
with absolute consciousness
stepping among the clouds

yes, absolutely angelic

in the winged dreams
she could know anything
among the feathers and the veils
she could have any will

i'd say: broken
yes she looks desperate
with this angelic look on her face
with a starry halo around
and embroidered wings

absolutely angelic


mamaNadii (21:38)