poniedziałek, 17 listopada 2008

wymarzone książki i radość nauki (07 września 2008)


28.05.08

Update, update.

W tym jakimś konkursie z jedenastki mam 8 miejsce, dostałam kolejny słownik – podręczny, zupełnie porządny – chociaż mógłby być w miękkiej oprawie, tak byłoby wygodniej...,słownik na płycie (już taki mam, o kant dupy potłuc zresztą), no i gwóźdź programu: NOTESIK. No dobra, przydał mi się już dzisiaj. Na jakieś byle jakie notatki może być.

A propos nagród: zostałam dziś rano poinformowana, iż mogę sobie wybrać nagrodę książkową na koniec roku, w związku z czym miałam się udać do księgarni "Oświata". Tamże się udałam zaraz po rozdaniu nagród z 11(po drodze wstępując jeszcze do "Za Orłem", ale o tym później, pani za kasą zakomunikowałam w czym rzecz, po czym bez pośpiechu zajęłam się przeglądaniem książek – co za radość!Pozapisywałam sobie co ciekawsze tytuły, ostatecznie odłożyłam w kasie dwie książki: piękne wydanie ( w twardej oprawie) "Gry w klasy", mitycznej"Gry w klasy" Cortazara – i "Czas, miłość, pamięć"Jonathana Weinera – czyli: o genetycznych podstawach ludzkich zachowań. Może być bardzo interesujące. Odłożyłam obie, bo ani się nie mogłam zdecydować, ani nie miałam pewności co do limitu cenowego – a "Gra w klasy"kosztowała (jak już mówiłam, piękne wydanie) ze 44 zeta, a "Czas..."– 27*. Jak się wykosztują na "Grę..." będę bardzo szczęśliwa, jeśli zaś nie będą w stanie tyle na moją nagrodę wysupłać i dostanie mi się genetyka– także.

Inne tytuły, które zanotowałam,nie tylko w związku z nagrodą: "Zahir" P. Coelho (może być ciekawe,no i jedną z najważniejszych postaci jest ... Ester),"Wilk stepowy" H. Hessego, "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta"(zbiór opowiadań, szkiców, etc.) Haruki Murakamiego** (interesujące mogą być też inne jego książki, choćby "Tańcz, tańcz, tańcz"),"Tajemnicza liczba e i inne sekrety matematyki" B. Misia (no niechże ja przestanę być matematycznym ignorantem) i "Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa" R. Dawkinsa (tego autora przeczytałabym bez przykrości wszystko). Wisienką na torcie było takie coś, co nosiło tytuł bodajże "Szkolny poradnik chemiczny". I to jeszcze poradnik stary –nie wiem, w którym roku wydany, ale dość stary. Cudo! Cena dowodząca jego starości – 400 zł. Ile kosztuje dziś nie wiem, ale zamierzam sobie tę perłę nabyć jak będę przy forsie. Jak na razie pożyczam na weekend ze szkolnej biblioteki ilustrowany słownik chemiczny *** (z angielskimi terminami!).

W stanie co najmniej zupełnego ukontentowania udałam się do Oxford Centre (na cechującej się nielogiczną numeracją ulicy Komorowickiej) celem wywiedzenia się o mój"ciężką pracą" ;-) zdobyty kurs. Pogadałam z jedną babką, potem z drugą, bodajże Panią Zosią, która poinformowała mnie (wprawiając mnie w stan jeszcze większego zadowolenia), że mogę chodzić na kurs na poziomie CAE (certificate in advanced english) i co więcej, może nawet dostosują grupę pod moje potrzeby, no i będę mieć podobno świetną nauczycielkę. A kurs 4 godziny tygodniowo. Wprawdzie trzeba sobie kupić podręcznik, który swoje kosztuje, ale jakoś to przeboleję. W księgarni "Za Orłem" (gdzie byłam w pierwszej kolejności, celem zorientowania się głównie w podręcznikach do nauki innych języków obcych, jak chociażby japońskiego – ale tu nie było za ciekawie)zainteresowałam się przykładowym podręcznikiem z poziomu advanced – i okazało się, że dla kogo jak kogo, ale dla mnie to żadna filozofia szczególna. Będzie trochę nauki, trochę wyzwania – ale nie tyle, żebym się musiała, tfu!, uczyć angielskiego, uczyć się , zakuwać – to już byłby absurd... – tylko tak w sam raz, żeby lekko weszło. I będę totalnie cofniętym w rozwoju osłem dardanelskim, jeśli, a tfu! cóż za absurd – nie zdam CAE po rocznym kursie. No, na koniec jeszcze machnęłam test sprawdzający MOJE UMIEJĘTNOŚCI I ZNAJOMOŚĆ J. ANGIELSKIEGO (uhaha!) – było całkiem zabawnie, na paru rzeczach się rąbnęłam, ale ogólnie nie było źle.

Co mi teraz pozostaje do zrobienia, to przejść się z kolei do szkoły empiku i wywiedzieć się o drugi (no, chronologicznie pierwszy, ale pieprzyć czasoprzestrzeń)wygrany kurs. I myślę, że pójdę na japoński***.

Matka mi na Dzień Dziecka (XD)kupiła książkę o kuchni japońskiej – dzisiaj ją przeczytałam i przypomniałam sobie o mojej miłości do tego kraju, nadal nie zaleczonej.

Oj,zużytkowałam już cały nieduży zapasik zielonego czaju. [...]

------------------------------------------------------------------------------------------------


*Dostała jednak tę "Grę w klasy" (przypominam to sobie teraz, czytając ponownie po latach powolutku); kiedy mi zresztą opowiadała o tej wizycie w księgarni i wątpliwościach co do ceny nagrody, powiedziałam jej,że przecież miała w tym roku tyle różnych osiągnięć, że gdyby rozłożyć to na kilka osób, to i tak wydano by więcej na te nagrody. Ale Nadia (co mnie zresztą cieszyło naturalnie) nie była zbyt "roszczeniowa", nie uważała, że się jej po prostu należy...

**Ja właśnie czytam teraz "Kafkę nad morzem"Haruki Murakamiego, drugą z kolei książkę tego pisarza (pierwszą –"Norwegian wood", pożyczyłam od Wilkonia, kiedy byłam u niego końcem lipca) – i od razu pomyślałam, że Nadia zakochałaby się w tej literaturze. I tonie tylko ze względu na "niezaleczoną miłość" do Japonii. Te książki nie są zresztą w gruncie rzeczy specjalnie egzotyczne, raczej uniwersalne i zarówno kultura zachodnia jak i kultura japońska są tam równie ważne, a najważniejsze i tak są emocje i przeżycia bohaterów, ich nietypowe poszukiwania.Czego? Własnej tożsamości, relacji z innymi ludźmi, tajemnic przeszłości, które ich ukształtowały...

A ci bohaterowie są dość niezwykli: piętnastoletni chłopak Kafka Tamura, staruszek – Pan Nakata , który umie rozmawiać z kotami...(no właśnie, a przecież koty, to też wielka miłość Nadii i na pewno o tym jeszcze napiszę) i wiele innych nietypowych postaci. I piękny język i nastrój,nostalgia.

Czytam dla siebie, ale i za Nią, wiem, że podzieliłaby mój zachwyt. Żałuję, że tak późno to odkryłam (chociaż czytałam wcześniej doskonałe recenzje Murakamiego).

***Tak, była zdecydowana na japoński.

Ja też kiedyś chciałam zdawać na japonistykę, złożyłam nawet dokumenty na UW równocześnie z dokumentami na PWSSP (teraz ASP) w Łodzi, ale ponieważ szkoły artystyczne mają wcześniej egzaminy i przed egzaminami w Warszawie już wiedziałam, że się dostałam, nie pojechałam na te drugie...

A teraz dostałam propozycję wykorzystania kursu j.angielskiego w Oxford Centre zamiast Nadii i chcę to zrobić, choćby i po to,żeby lepiej zrozumieć jej teksty (bo znacznie mnie przegoniła w tym angielskim).

mamaNadii (22:22)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jak każdy wie, do najszczęśliwszych miejsc na Ziemi bez wątpienia należy antykwariat. W sumie ja czytam nieco inną literaturę, ale książek za kilkaset złotych też mam sporo. Prawda, dziś trzeba odciąć parę zer, ale i tak fajnie wyglądają na półkach...

~Adam, 2008-09-08 19:34
-----------------------------------
Dobra książka, herbata (pewnie jednak i dobre towarzystwo na łączu).
I jak niewiele trzeba do szczęścia...
Na jakiś czas.

mamaNadii, 2008-09-08 19:48

----------------------------------
Już wcześniej słyszałam o sukcesach Nadii w angielskim od Jej mamy. Miałam Jej podarować w sierpniu taki słownik, bardzo zaawansowany, angielsko-angielski. Przy okazji chcę dodać, że zawsze polecam taki typ słownika, z objaśnieniami, definicjami słów tylko w języku angielskim wszystkim uczniom chcącym dalej się rozwijać językowo. Słownik ma miekką oprawę. Chyba polubiłaby go... A teraz to może dla mamy Nadii na ten kurs?

~gosia, 2008-09-09 16:34
--------------------------------
Dzięki za pamięć :-)))
Jutro albo pojutrze pójdę się przetestować i dopiero zobaczymy jaki będzie ten kurs...

mamaNadii, 2008-09-09 23:23
----------------------------------
Jak dostała "Grę W Klasy" cała aż promieniała... pamietam dzień zakończenia roku jakby to było wczoraj... Z angielskiego zawsze wymiatała... Ja miałam ledwie naciągana 4 i to jeszcze dzieki jej podpowiedziom na sprawszianach...

~Caramelek, 2008-09-09 18:42
----------------------------------
W tygodniu kultury brytyjskiej organizowanym w naszej szkole Nadia wygrała prawie wszystkie konkursy. Pamiętam, że piałam z radości jak nasza klasa pokonała 3D w familiadzie. Ja, jako kapitan musiałam rywalizować w ostatniej rundzie z Nadią. Walka była zacięta, ale dzięki szczęśliwemu trafowi wygraliśmy. Nadia z nutką ironi gratulowała mi i reszcie drużyny, mówiąc, że poprostu miała gorszy dzień :)
Pamiętam również dzień, gdy odbywał się konkurs recytatorski w j. angielskim. Prosiłam Nadię, żeby wyrecytowała mi wiersz, który będzie wygłaszać, lecz ona nie miała na to czasu, bo się gdzieś spieszyła. Po konkursie pytam się, czy wygrała. A Nadia uradowana odpowiedziała "no oczywiście! w końcu po to tam poszłam!"
Pamiętam tą radość w jej oczach...

~Justyna, 2008-09-09 20:34