Mam nadzieję, że jej bohaterka nigdy na tę stronę nie trafi, nie wie jaką miała w szkole ksywkę i w ogóle nigdy to do niej nie dotrze, bo poczucia humoru w ogóle raczej nie miała, a już na pewno nie na własny temat. Niestety sama miałam z nią lekcje i niestety wyglądały właśnie tak, jak opisano.
No, ale niestety drodzy Państwo Nauczycielstwo, ucząc dzieci trzeba się liczyć z bezwzględną oceną wszelkich swoich poczynań przez uczniów. Czasem pewnie niesprawiedliwą, ale jednak co gorsza często sprawiedliwą. A, że nie wszyscy do tego trudnego zawodu się nadają, to i tak wiadomo. Sama się nie nadaję, chociaż z innych powodów niż bohaterka tego anegdotycznego fragmentu.
Ale Nadia, przynajmniej o ile mi wiadomo, żadnego ze swoich nauczycieli tak okrutnie nie opisała, bo zwyczajnie nie miała powodu i wielu swoich nauczycieli naprawdę lubiła i ceniła.
A chciałam tę historię przytoczyć nie tylko ze względu na nią samą, ale także jako przykład swoistego „recylingu”, który Nadia uprawiała umieszczając w swoich tekstach powiedzonka, anegdoty, historyjki, zasłyszane, przeczytane i jak już zresztą nieraz wspominałam kolekcjonowane i starannie zapisywane.

"... - W pierwszej klasie liceum mnie uczyła taka kobieta, Fyta niejaka... naprawdę się tak nie nazywała, ale wszyscy tak na nią mówili, bo sepleniła*... o Boże, głupia była strasznie. Miała taki kajecik z notatkami, kiedyś ktoś jej ten kajecik gdzieś schował i wyobraźcie sobie, nic nie była w stanie bez niego powiedzieć. A i tak takie rzeczy nam dyktowała, że spadaliśmy z krzeseł ze śmiechu, daję słowo. Na przykład: kwiaty są bajecznie kolorowe. Albo: ryby pływają w wodzie, bo jak się je z niej wyciągnie, to umierają – czy coś takiego. Żałość. A propos ryb, z rybami właśnie odstawiliśmy kiedyś niezły numer... znacie realia PRL-u, to wiecie, jak było, nieraz parę godzin w kolejce, a potem sru na lekcje. Kiedyś jeden mój kumpel przyleciał do szkoły z karpiem w wiadrze... a, nie, nawet nie w wiadrze, w jakiejś balii, misce, czymś takim. A w pracowni biologicznej było akwarium, takie wysokie i wąskie, wiecie, i w nim pływała sobie złota rybka. To mnie wtedy coś strzeliło i dalej do niego: pożycz no tego karpia! A on: po co? Ja: no pożycz, na chwilę tylko! Nie chciał dać, to się trochę poszarpaliśmy i rozlaliśmy część wody, zresztą on się głównie dla zasady upierał i w końcu się zgodził. Więc wyłowiliśmy tę złotą rybkę i schowali gdzieś, a do tego akwarium wsadziliśmy karpia. A to duża ryba była i nijak się w tym akwarium nie mogła obrócić, za wąskie, to tylko się patrzyła smutno i ruszała gębą, jak niemy aktor. Ale zlewa masowa była, daję słowo. I wtedy nadlatuje Fyta... patrzy w tym samym kierunku co klasa i co widzi? Zamiast małej złotej rybki – spory karp. Jak nie zaczęła wrzeszczeć! co wyście tej rybce zrobili, czy wyście jej co do jedzenia dali czy co?!, i takie tam. A my tylko jeszcze bardziej się zaczęliśmy śmiać. Fyta poleciała po sekretarkę. My wtedy szybciutko wyciągnęliśmy karpia, wsadzili z powrotem do jego balii i wystawili za okno – bo okno biologicznej wychodziło akurat na dach sali gimnastycznej, to tam na tym dachu go postawiliśmy – a złotą rybkę z powrotem do akwarium. Przylatuje Fyta z sekretarką, po karpiu śladu ni popiołu, a złota sobie spokojnie pływa. Fyta szok, a sekretarka tak do niej: Marysiu, ty zmęczona jesteś, chodź, kawy ci zrobię, odpocznij sobie, idź do domu... i ją wyprowadziła. No, bywało, że tak przyjajczyliśmy, że po lekcji z nami babka faktycznie już nie mogła wytrzymać i szła do domu... Nawiasem mówiąc, na tej wodzie, co myśmy wtedy porozlewali, podobno później ktoś się wypieprzył dość widowiskowo, ale to już legenda, nie wiem, czy rzeczywiście tak było, nikt z nas tego nie widział w każdym razie..." ---------------------------------------------------------------------------------------------- *przezwisko miało także związek z „...phytae”, pani Izo może jakieś małe wyjaśnienie z systematyki, bo ja już nie bardzo pamietam? mamaNadii (22:54)
5 komentarzy:
Pani "Fyta" była wychowawczynią mojej mamy :))
Tę historyjkę ten nasz starszy kolega opowiadał nam obu gdy jechałyśmy do szkoły autobusem linii nr 2. Cały dzień sie z tego śmiałyśmy...
Niezła historia. Uśmiałam się jak norka. Jeśli wydarzyło się to naprawdę, to 5 za pomysł i realizację.
A -phyta, pani Lucyno, jest częścią nazewnictwa w systematyce roślin np. Bryophyta (mszaki)...
Na koniec jeszcze dodam, że moja znajoma miała na studiach anatomię z Mandibulą (łac. szczęka) :)
Pozdrawiam serdecznie
iza
Nadia mi to kiedyś tam opowiadała.
Tak czy siak, biedny karp
Też chodziłam do Asnyka jak Pani - i pamiętam te anegdotę z rybką o Fycie- krążyła po Asnyku latami.Wprawdzie Fyta mnie nie uczyła biologii-a mimo to miałam z nią pewną wpadkę- byłam wtedy w I klasie/ kot jak mawiały starsze roczniki/ i kiedyś któryś z tych uświadomionych szkolnych weteranów podszedł do mnie i poprosił , żebym poszła do II-giej D , która akurat miała lekcję biologii i poprosiła prof. Fytę do telefonu w sekretariacie. A ja ja niczego nieświadoma weszłam do klasy , Fyta pyta" czego chcesz dziecko?' a ja nato: prof. Fyta jest proszona do pilnego telefonu. Klasa w śmiech. Fyta zrobiła się jak burak czerwona i wrzasnęła: NAZWISKO!!!!. A ja spokojnie na to mówię, że profesor Fyta. Klasa wyła ze śmiechu ,a p. profesor wybiegła z klasy wywrzaskując : " zaraz wracam , a potem będziemy się FYTAĆ". I wtedy zrozumiałam czym tak rozbawiłam klasę.
~mama Justyny, 2008-12-01 20:06
No, ja kiedyś też miałam przygodę z Fytą (chociaż nieobecną). Spóźniłam się lekko do szkoły i po drodze spotkałam koleżankę z równoległej klasy, biol.-chem. zresztą, którą uczyła pani Pieniążkowa. Iwona znalazła gdzieś na drodze przetrąconego ptaka i przyniosła go do szkoły chcąc zapytać którąś z biologiczek jak by tu biedactwu pomóc. Ponieważ miała zajęte ręce, poprosiła mnie, żebym zastukała do pokoju nauczycielskiego. Ktoś otworzył i zapytała:
- czy jest prof. Pieniążek?
- nie ma
- a profesor Fyta?
Oddaliłam się szybko dusząc się ze śmiechu i nie czekając dalszego ciągu...
Prześlij komentarz