sobota, 15 listopada 2008

zapiski wakacyjno-rodzinno-kuchenne (28 sierpnia 2008)


Najpierw muszę powiedzieć, że jestem zaskoczona ilością wejść na tę stronę. I wzruszona reakcjami...

Chociaż i z pewną domieszką smutku związanego z refleksją, że być może więcej osób chce poznać teraz moje dziecko, niż za życia. Ale poniekąd taki był również mój egoistyczny cel: uświadomić światu, że odejście Nadii, to nie tylko moja osobista strata, że mówiąc może trochę patetycznie (czego Ona by nie pochwalała...), wielka szkoda, że Jej potencjał w różnych dziedzinach nie zdążył w TYM świecie się rozwinąć i trochę pozytywnie namieszać.

A dziś trochę zapisków rodzinno-kuchennych.

I parę wyjaśnień. Nadia była w połowie Francuzką (chociaż niespecjalnie się z kulturą francuską identyfikowała). W zeszłym roku spędziła parę dni u ojca i dziadków na południu Francji. Po raz pierwszy beze mnie. I tutaj zapiski z tego czasu (fragment poprzednio umieszczony o pisaniu pamiętnika, też z tego czasu pochodzi, więc już go opuszczam).

Osoby: Jeannot – dziadek, Renee – babcia, Benoit, Antoine, Elisa – rodzeństwo (niekompletne zresztą, ale widać nie wszyscy inni byli wtedy obecni) ojca Nadii, Lou – przyrodni młodszy brat.

Fajna w większości rodzina, ale po powrocie Nadia wyznała mi, że jest szczęśliwa tutaj i że cieszy się z tego, że wychowała się jako Polka (co nie znaczy bynajmniej, że tutejsze absurdy jej nie raziły). Co nie przeszkadzało jej także czuć się obywatelką świata. Bez kompleksów korzystać z możliwości związanych z brakiem granic w dzisiejszym świecie i czerpać z każdej kultury, która jej pasowała.

Oddaję Jej głos (a fotka zrobiona tuż przed tym wyjazdem):


mixinq lanquaqes= brain pain. cholerna racja.

Dzisiaj 07.07. '07 – imieniny Esterki, śliczna szczęśliwa data.

O "bibie" (taka mi tam biba) urodzinowej (nie przyszedł, cholernik jeden! nie przyszedł!) nie chce mi się nawet pisać. Ale ta partia scrabbli, w środę, z Alexann – ech, ech, ładne to było. Wtopiłam o jakieś 4 punkty chyba, tylko dlatego, że cholera wyłożyła na końcu wszystkie literki i dostała 100 pointów. Cóż...

Benoît przyniósł właśnie niesamowity okaz pomidora - wielkie, wypięte, czerwone dupsko.Krągłe, okazałe, wulgarne i bezwstydne. Piękny pomidor.

Wg Jeannot byłam tu en mille neuf cent quatre-vingt cinq (w 1985). Że co...? dość to zabawne, zważywszy, że ja rocznik '92.

Renée jest przemiła, aczkolwiek jej kuchnia bywa czasami cokolwiek... "agresywna", że użyję określenia Lou (które padło we wtorek 3 lipca, w odniesieniu do tajine z dużym dodatkiem cytryny - doprawdy agresywne).

Antoine (zdaje się, że najmłodszy ze swojego pokolenia - rocznik '80) pożyczył mi sporo BD, co po tutejszemu oznacza komiksy (BD = bande dessinée). Z narzeczoną Noémie mają małego synka Armela(chyba parę miesięcy).

Czemu uparcie zapominam, że Elisa to Elisa, a nie Luisa? czyżby z powodu Magi...? A zresztą, nieważne. Elisa (aka Lisou) ma dwoje dzieci: Cannelle (z roczek) i Léandre'a (na oko ze 4 lata).

Zoé jest koleżanką Lisou, skończyła biochemię (ach, jakie to miłe i swojskie , obecnie pracuje jako nauczycielka.

Tutejsze psy nazywają się cokolwiek nietypowo: Tilleul - czyli lipa (ale lipa...) - Boule de neige, potocznie Boule - kula śnieżna - o tyle dziwne, że z kulą się nijak nie kojarzy, szczególnie śnieżną, bo nawet nie jest biała... - i, uwaga uwaga, Alouette ­czyli, uwaga mówię!, SKOWRONEK. Pies zwany skowronkiem. Lol.

Cannelle łazi właśnie koło stołu, przy którym Antoine i Lisou grają w pingla.

SPOSTRZEŻENIA

+ herbata czerwona "toucha" - z torebek.

Ale jaki to był czad przygotowywać to: nalewało się wody do czajnika, takiego prawdziwego, z gwizdkiem (ii tam, dupa nie gwizdek - nie, nie pierdział, ale też i nie gwizdał, co najwyżej posykiwał. Felerny jakiś. Już głośniej syczał - para wydobywająca się spod pokrywki. Zresztą - mniejsza o to) i stawiało się na gazie. Jak woda się zagotowała, wyłączało się gaz i do czajnika wrzucało szczura, czyli bardziej po ludzku mówiąc, torebkę herbaty. Po pewnym czasie sprawdzało się, czy napar jest już pijalny - czyli w moim wypadku siekiera - jeśli jeszcze nie, czekało się jeszcze chwilę (in the so called meantime walcząc z francuskojęzycznymi komiksami, a jakże – a cóż za dziwo, że większość rozumiałam. Wysoce edukacyjne.), a jeśli już, to nalewało się trochę do kubka, a resztę do termosu, z którego potem sukcesywnie dolewało się cudownego, gorącego naparu... Mmmm. No, może prawie - herbata była dobra, ale trochę, dla konesera jak ja, w porównaniu z tym, co już w tej dziedzinie znam, była troszkę mdława i nieco brakowało jej mocy, bez której taki czaj wiele traci. A co, gdyby zrobić z 2 szczurów? To by już chyba była zbytnia siekiera, wymagająca szczególnej uwagi przy parzeniu, a ponadto niepotrzebne marnotrawstwo - drugie parzenie tegoż bowiem to już nie byłoby to - być może dla laika, ale nie dla mnie, ja w tym temacie dawno już z laicyzmu wyrosłam. Tak więc piło się przyjemnie, ale bez niesłychanych wrażeń towarzyszących "idealnej" Pu-Erh, za której wzorzec przyjmuję niebiański napar z bielskiej herbaciarni Assam.

+ kawa u dziadków - oj, tej za to mocy nie brakowało. Prawdziwa, taka, jaka powinna być kawa: szatański, niemalże czarny, aromatyczny napitek. Mocna, bardzo gorzka, ale pyszna, jeden kawałek pysznego trzcinowego cukru, niecała kosteczka nawet, to wystarczająco na jedną czarkę (tutaj piją kawę w ładnych, fantazyjnych, niedużych, glinianych czareczkach - inne słowo nie przychodzi mi do głowy). Ulepek z 2 kostkami, jaki sobie na początku zaserwowałam - niewątpliwie z pewnej nieznajomości tematu - był dość paskudny. Później już byłam mądrzejsza. Jakkolwiek by jednak pocukrzona nie była, ta kawa, jak mało która naprawdę na mnie podziałała, ożywiając umysł i odpędzając dręczącą mnie ostatnio prawie non stop senność. Doprawdy przyjemna rzecz.

+ standardowe żarcie - stół szwedzki: french edit -> mówisz-masz + bierz-co-chcesz.

+ cudowne "wenusjańskie" brzoskwinie, straszliwie soczyste.

+ herbatę czarną dziś rano babcia zapodała mi w miseczce. Zabawne. By the way, piję jak Rusek, z łyżeczką w środku. (XD)

+ Lisou jest mniej więcej równie płaska jak ja.

+ internet - cudo! śmiga nie gorzej jak ten, jak mu tam, Kubica.

+ koncert Kultu w Trójce - bardzo ładny.

hmmm... niedługo jedziemy na basen. jaaaj! tego mi trzeba.

piękna rzecz, być człowiekiem

(myśleć

myśli spisywać

śnić, mogąc wiedzieć, że

nie spełnią się sny


8.07.07

...mm, szatanie...

pycha ta kawa.

bluźnierca jestem, wiem, ale cóż. Miło sobie troszku pobluźnić raz na czas ;)

Moja francuska "ciocia-babcia" (jedna z) ma na imię Aline. Jak na swój wiek trzyma się przepięknie. A i fajnie się z nią gra w pingla (mają tutaj pełny equipment do tego celu).


10.07.07

skojarzenia – gdy umysłowi metafizyczną (metafizyka, a fuj! nic trywialniejszego) czkawką odbija się całe życie, przyswojona wiedza, wydarzenia, miraże, rzeczy i osoby i wrażenia.

(dwa małe szatany później)

"... że człowiek nie istnieje", o to, to, panie Cortazar, "dopiero szuka istnienia, sam się projektując, błądząc pośród słów, sposobów bycia, wesołości spryskanej krwią i innych spekulacji słownych w rodzaju tej oto tutaj".

20:20

spier zapier wypier papier jaaaaaaaaj!!!

Nie ćpałam nic, z procentami nie piłam nic, tylko parę brzoskwiń jadłam. Ale.

Ale! Byłyśmy z Renée na zakupach. Stwierdziła, że płaci za wszystko – no to hulaj dusza, zwłaszcza, że wyprzedaże.

"W młodości nosi się czerń, na starość – czerwień", twierdzą. Ça alors...?

Ja też, panie Cortazar, zgadzam się z "patafizyczną" zasadą Jarry'ego: "prawdziwie ciekawe nie są prawa, lecz wyjątki od nich".


mamaNadii (16:18)

1 komentarz:

LucyW pisze...

Lekkość pióra Nadii w opisie detali jest bajeczna. Dostrzegać niezwykły urok i piękno codzienności mogą WYBRANI. Ona do nich należała. Pani Lucyno czekam z niecierpliwością na więcej. Pozdrawiam.

~iza 2008-08-29 10:35
------------------------------------------

Kiedyś mi powiedziała, że chciałaby żebym z Nią pojechała do rodziny Francji... Naprawdę chciałam... Niestety mama na to nie zezwoliła... teraz żałuję, że nie mogłam tam z Nią pojechać...

~Caramelek 2008-08-29 18:06
----------------------------------------
Francja... O tym mi nie mówiła, cóż... Zastanawiam się tylko co oznacza kuchnia "agresywna"? Czyżby doganiała meksykańską?

~Adam, 2008-08-29 19:43

------------------------------------------
Oj tak, wiecznie sie wściekala ze w scrabble nie mogla ze mną wygrać :D Pamiętam jak raz wzięła je do mnie (takie ręcznie robione) i grałyśmy ze 2h. A następnie, jak to na nas dwie biologiczno-chemiczne wariatki uczyłyśmy sie łacińskich nazw kości. BTW, tego trupka zostawiła u mnie, zapomniała. Nie zdążyłam jej oddać :( Pamiętam, jak po powrocie z Francji mowiła, że może w tym roku pojedziemy do jej dziadków żeby trochę popracować i coś zarobić.

~Ola / Alexann, 2008-08-29 22:20