wtorek, 18 listopada 2008

między innymi o gębie (09 września 2008)

Nadia zachowała teczkę ze swoimi szkolnymi wypracowaniami, której zawartość jest w dużej mierze dla mnie zaskakująca. Nie dlatego, że znajduję tam sporo dobrych tekstów, ale przede wszystkim ze względu na niezwykłą (czy rzeczywiście, Pani Beato?) powagę w zajmowaniu stanowiska wobec stawianych pytań. Może się mylę (oby), ale chyba nie tak wielu uczniów w jej wieku stara się tak poważnie zastanowić i rzetelnie zanalizować problemy rozważane na podstawie omawianych w szkole lektur, czy oglądanych filmów i samodzielnie to przemyśleć.

Nie idealizuję swojej córki, była dość leniwa (chociaż w twórczy sposób – szukała zwykle najkrótszej drogi, żeby wykonać jakąś pracę – z wykluczeniem jednak ściągania cudzych tekstów), nie zawsze jej się chciało dopracować formę zadania, często zresztą robiła to na ostatnią chwilę. Ale nawet w niedbale napisanych tekstach widać dojrzały sposób myślenia i szczerą chęć zrozumienia świata.

Dzisiaj będzie jej szkic o Gombrowiczu (jednym z moich ulubionych autorów, a jakże!), niewolny od błędów, ale ciekawy. Pisała o nim, bo chciała dostać szóstkę z języka polskiego, ale przede wszystkim dlatego, że jak już się do niego zabrała, szybko odkryła, jak bardzo jej pasuje...

Gombrowicz. Obserwacje


na podstawie:

Witold Gombrowicz "Ferdydurke"; "Trans-Atlantyk"; "Iwona, księżniczka Burgunda"; fragmenty "Testamentu" (rozmów z Dominique'iem de Roux).

Moje obserwacje, bo trudno mi znaleźć inne określenie, są tym, co mnie osobiście rzuciło się w oczy przy lekturze wybranych dzieł Gombrowicza.

Mogą być dość chaotyczne, ciężko byłoby mi nadać im jakąś bardziej określoną postać – może zresztą nie należy tego robić ("Starajcie się przezwyciężyć formę, wyzwolić się z formy"). Mój ogląd na pewno nie jest też pełny, bo z powodu ograniczenia czasowego fizycznie byłam w stanie przeczytać tyle a tyle. Z tego też powodu, niestety, mają bardziej charakter szkicu, przymiarki niż skończonej pracy.

Dlaczego Gombrowicz? Po pierwsze, zaliczam się do, zdaje się, dość nielicznych osób w moim wieku, których zainteresowanie tym autorem wzrosło pod wpływem pewnych kontrowersji politycznych. Po drugie, można było się tego po mnie spodziewać, jako po osobie, według niektórych, "lubiącej skrzywioną rzeczywistość" i ironię – bardzo dobrze. I podobnie, jak z tego typu względów zainteresował mnie Cortazar, tak też stało się z Gombrowiczem. Poza tym nie mam wielkich praktycznych trudności z podjęciem pewnych "studiów" na temat tego autora, mając pod ręką większość jego dzieł. I jako że ten temat istotnie mnie zainteresował, będę owe "studia" kontynuować i chociaż w tej tu konkretnej pracy już dalszych obserwacji nie zdążę umieścić, zapewne będzie jakiś ciąg dalszy.

Tyle tytułem wstępu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Ferdydurke i Trans-Atlantyk.

Dwie powieści Gombrowicza, w których pierwszoosobowy narrator to indywidualność rzucona w jakieś środowisko, usiłujące ją wchłonąć i przystosować do siebie. Bohater zdaje sobie z tego dobrze sprawę, ale przyjmuje przyprawianą mu gębę (cały czas zresztą bardzo wnikliwie analizując swoje położenie, raz identyfikując się z maską, raz zaś dążąc do jej strącenia) i plącze się w nonsensie, ale w końcu przy udziale pewnych czynników doprowadza do eksplozji, która niszczy pewien ustalony porządek, rozwala to dane środowisko, daną sytuację, rozwala Formę. Dokonuje się to poprzez nawarstwienie absurdu, który zaczyna się pojawiać, gdy w hermetycznym środowisku pojawia się nowy, dekomponujący element.

Absurdy

Absurd nakręca się, mota, spiętrza. W Testamencie sam autor zaznacza, że jest to "jeden z najważniejszych elementów jego sztuki".

W Ferdydurke Józio pod koniec każdej części pozostawia za sobą kolejno: "zgwałconego przez uszy" Syfona, dalej nowoczesną pensjonarkę, jej rodziców, Kopyrdę i Pimkę kłębiących się bezładnie, a na końcu chłopów mszczących się na arystokratach – jednak ostatecznie ucieczki od gąb nie ma, gdyż Józio i tak przyprawia sobie monumentalną gębę uciekając z Zosią i udając, że ją kocha.

W Trans-Atlantyku Gombrowicz także co i rusz wpada w absurd: Minister i Radca, utwierdzeni w przekonaniu o wielkości pisarza; Baron, Pyckal i Ciumkała domagający się podrapania; Gombrowicz chodzący w tę i we w tę i chodzący wraz z nim puto; pojedynek między Gonzalem i Tomaszem; bezwzględna symetria zachowań Ignaca i Horacja; Kawalerowie Ostrogi; wreszcie Tomasz planujący zabicie Ignaca i Gonzalo pragnący zmusić Ignaca do zabicia Tomasza – i ostateczna eksplozja, eksplozja idiotycznego śmiechu.

Symetria. Figury.

W Ferdydurke symetria jest bardzo wyraźnie zaznaczona: po pierwsze: trzy części (?), każda zakończona eksplozją absurdu; po drugie: Filidor dzieckiem podszyty wraz z przedmową i Filibert dzieckiem podszyty z przedmową. Samo zresztą opowiadanie Filidor... opiera się na doskonałej symetrii poczynań Wyższego Syntetyka i Wyższego Analityka i ich absurdalny pojedynek, również kończący się "wybuchem", burzącym wszelki porządek.

W Trans-Atlantyku przede wszystkim widzę figurę. Tworzy ją pojedynek Tomasza i Gonzala i ich późniejsze zabójcze intrygi ("bez zabójstwa chyba tu obyć się nie mogło i tylko w tym rzecz, czy zabójstwo owe Ojcobójstwa czy też Synobójstwa postać przyjmie"). Zarówno jedno, jak i drugie ma prowadzić do tragedii, w żadnym jednak z wypadków ostatecznie do niej nie dochodzi – udaremnione to bowiem zostaje przybyciem osób z zewnątrz: Posła, Radcy, Dam i Panów.

Iwona

W dramacie Iwona, księżniczka Burgunda pojawienie się tytułowej bohaterki – a więc dysonansu - również prowadzi do wybuchu: rozsadza dotąd uporządkowane życie dworu.

Następca tronu, książę Filip, buntuje się przeciwko konwenansom i zaręcza się z Iwoną, która jest denerwująca, niewydarzona, nieatrakcyjna – jak pisze sam autor w komentarzu do sztuki, która po raz pierwszy ukazała się w czasopiśmie "Skamander" w 1938 roku – "ponieważ godność jego jest obrażona jej nieszczęśliwym wyglądem i nie chce, jako wolny duch, poddać się naturalnej niechęci, jaką wzbudza ta przykra panienka". Dworzanie odbierają to jako niesmaczny żart. Książę jednak trwa w swojej roli, a nawet próbuje pokochać Iwonę, bo, jak się okazuje – ona zakochuje się w nim.

"Tymczasem obecność Iwony na dworze królewskim wywołuje dziwne komplikacje. Sam fakt zaręczyn księcia jest przyczyną śmieszków i komentarzy." Nieapetyczna narzeczona księcia każdemu przywodzi na myśl własne defekty i grzeszki, każdy z osobna odbiera jej obecność na dworze jako wymierzoną w niego drwinę. Ferment narasta.

"Dopiero kiedy [książę] w zupełnej dowolności całuje Izę, damę dworu – naraz wraca do poprzedniej swojej, normalnej rzeczywistości, zrywa z Iwoną i zaręcza się z Izą. Jednakże zupełnie zerwać z Iwoną jest już niemożliwe – książę wie, że ona zawsze będzie myślała o nim i wyobrażała sobie po swojemu jego szczęście z Izą", że on i Iza są niejako zamknięci, uwięzieni w Iwonie – dlatego też postanawia ją zabić.

Niezależnie od niego to samo planują zrobić król, królowa i szambelan – "nie mogą jednak uczynić tego wprost – rzecz wydaje się zbyt głupia, zbyt niedorzeczna [...]. Rozbestwienie, dzikość, głupota, nonsens wzrastają." Ostatecznie mordują Iwonę "z góry", powodując, że dławi się ona rybią ością. To powoduje powrót rodziny królewskiej do równowagi.

A więc beznadziejny bunt księcia przeciw Formie obraca się przeciwko niemu i dworowi – następca tronu rezygnuje więc z buntu i wraca do "normalności", co pozwala na pozbycie się Iwony i ostateczny powrót dworu do dawnego porządku.

Testament – fragmenty (które mnie się wydają najistotniejsze)

"Ja jestem artystą po matce, a po ojcu jestem trzeźwy, spokojny, opanowany", pisze Gombrowicz (nawiasem mówiąc, wspomina też o tym, że w jego rodzinie ze strony matki "sporo było chorób umysłowych"). Jego opowieści o dzieciństwie i dorastaniu tłumaczą np. jego skłonność do celebracji absurdu. Matka jego należała "do osób, które nie umieją zobaczyć siebie takimi, jakimi są. Więcej: ona widziała siebie akurat na opak – i to już miało cechy prowokacji". Gombrowicz i jego bracia uwielbiali się z nią przekomarzać. "Polegało to na zaprzeczaniu, na zaprzeczaniu absolutnie wszystkiemu, co by powiedziała", na przykład:

Matka Gombrowicza: "Słońce świeci"

Mały Gombrowicz i jego brat: "Jak to, przecież deszcz pada!"

Matka: "Co za mania mówienia głupstw!"

Brat Gombrowicza: "Powiedzmy, że nie pada, ale mógłby padać"

Gombrowicz: "Przyjmijmy, że nie pada, ale jakby zaczęło padać, to by jednak padało".

"Sport wciągania mojej matki w absurdalne dyskusje był jednym z pierwszych moich artystycznych (i dialektycznych) wtajemniczeń. [...] Boski absurdzie! W tej to szkole nauczyłem się heroicznego zapamiętania się w nonsensie, uroczystej zawziętości w głupstwie, celebracji nabożnej kretyństwa... o, formo! Przerażające idiotyzmy mojej sztuki [...] stąd biorą w dużej mierze swój impuls".

Jednymi z pewnego rodzaju obsesji Gombrowicza, które również wywodzą się z tamtego okresu, są "rzeczywistość-nierzeczywistość, niższość-wyższość, pańskość-służba".

A później:

"Dorastałem. Trzema osobnymi torami, które żadnego połączenia ze sobą nie miały.

Więc naprzód ja, jako chłopiec z 'dobrego domu', grzeczny, raczej zdrowy [...], płochliwy, a zarazem kpiarz, gadatliwy, prowokujący, w szkole często nieznośny i bity przez starszych kolegów, towarzyski, lekkomyślny, śmiały i nieśmiały, zależnie od okoliczności.

Po wtóre ja, jako ateista i jako intelektualista i ja, flirtujący już z lekka ze sztuką.

[...] Po trzecie ja, anormalny, wykrzywiony, chory, degenerat – obmierzły i wyodrębniony – przemykający się chyłkiem, bokami.

[...] Jak się to we mnie łączyło? Ale to się nie łączyło. I żadna z tych rzeczywistości nie była istotniejsza od innych. Byłem cały w każdej z nich. I nie byłem w żadnej. Byłem 'pomiędzy'. I byłem aktorem."

Dalej zaznacza jeszcze, opowiadając o swoim pobycie we Francji: "Chyba nie tyle czułem się anormalny, ile wiedziałem, że jestem anormalny i ta świadomość utrzymywała się we mnie wbrew wszystkim oznakom mojej zdrowej przeciętności"...

No tak. Chaotyczne obserwacje z kontekstu wyrwane. Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle... Może wrócę do tego jeszcze, przeczytawszy więcej, na razie zaś mam tylko ten nędzny szkic.

mamaNadii (23:14)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Od początku chciałam skomentować to co piszesz ale zbyt mało znałam Nadię, żeby w jakikolwiek sposób odnieść się do jej twórczości a chyba głównie takich komentarzy oczekujesz. Mogę jedynie wyrazić swój podziw dla jej inteligencji , talentu i dojrzałości. Choć kiedyś uważałam ją za troszkę dziwną, dziś już tak nie uważam, była po prostu inna , niecodzienna....
Ale jestem też pełan podziwu dla Ciebie, dlatego co teraz robisz, jak żyjesz.
To że potrafisz pisać o Niej prawie neutralnie ,nie eaptując swoim cierpieniem robi na mnie naprawdę wielkie wrażenie.
Ps. Chętnie pozyczę Ci kilka książek Murakami, o ile już wszystkich nie przeczytałaś

~Kasia W., 2008-09-10 11:14
------------------------------
Akurat skończyłam "Kafkę nad morzem" i chętnie pożyczę inne książki Murakamiego, bo nastrój jego książek wyjątkowo w tej chwili mi odpowiada.
Zakładając tego bloga, nie chciałam pokazywać siebie tylko Nadię, bo Ona już sama nie może pokazać tego, co dla niej ważne. Nie mam wcale pewności czy byłaby w 100% zadowolona z mojego sposobu prezentacji Jej tekstów, rysunków, itd., ale staram się, żeby to było przede wszystkim prawdziwe. Żeby Nadia w tym była sobą, ani lepszą ani gorszą niż w rzeczywistości.
Dlatego też nie poprawiam, nie redaguję Jej tekstów, nawet jeśli widzę błędy.
Dla mnie samej jest to też sposób zbliżenia się do Niej, poznania do końca (no i terapia zarazem), bo mimo, że byłyśmy ze sobą raczej blisko na codzień, to przecież jednak nie wiedziałam o Niej wszystkiego.
Śmierć dziecka, poza skandalicznym wykroczeniem poza naturalny porządek rzeczy (to oczywiste, że to dzieci mają nas przeżyć), pozbawia nas także części nas samych, naszej tożsamości. W końcu, jak już zostajesz matką, jesteś nią na zawsze. Nie będę pisać jakie to straszne, wszyscy mniej więcej to sobie wyobrażają, ale to zupełnie co innego niż to przeżyć. Uważam natomiast za oczywiste, że po 16 latach codziennego zajmowania się swoim dzieckiem, nadal mam wobec Niej obowiązek, obowiązek zadbania o to, żeby nie została zapomniana. Tymbardziej, że naprawdę nawet mnie samą zdumiewa to, ile zdążyła fajnych rzeczy zrobić.

~mamaNadii, 2008-09-10 15:39

-----------------------------------
Nadal bardzo pięknie zajmujesz się Nadią. Przecież tak jak piszesz nie przestaje się być matką.

~gosia, 2008-09-10 16:09