Ten ostatni rok nauki Nadii w gimnazjum, był rzeczywiście rokiem sukcesów. Zaczął się od zakwalifikowania się do grona laureatów "Lipy 2007", potem były opisane niżej "olimpiady" i inne konkursy (recytatorskie, dyktanda, itp.- także wygrane). O ile udział w tych konkursach językowych nie wymagał od Nadii większej pracy, poza dodatkowymi lekturami, to przygotowanie do "olimpiady" biologicznej poprzedziła intensywna praca na cotygodniowych zajęciach kółka biologicznego (i wszyscy zostali laureatami, dzięki, jak to Nadia określiła w innym miejscu, "nieocenionej pani P." :-)))
Ale za to, będąc laureatką tychże olimpiad i z b. dobrym wynikiem testu humanistycznego, mogła być spokojna, że zostanie przyjęta do takiej szkoły i klasy, jak chciała.
Więc słusznie była z siebie dumna i z każdą kolejną wygraną coraz bardziej błyszczały jej oczy... Ja też byłam dumna. Chyba nawet bardziej.
Ten wpis to jeden z tego długiego ciągu z 03.04.08
A teraz z innej beczki, a konkretniej kilku.
Beczka numero uno, oklejona etykietką ze swojsko brzmiącym słowem LAUREACTWO. Moje branie udziału w konkursach przedmiotowych, popularnie zwanych olimpiadami, wydało kwiat i owoc (i pomogło na nowo zapuścić korzenie w tzw. geniuszowstwie), mianowicie kwiat i owoc w postaci 101 % sukcesu, albowiem pewna niejaka być może komuś z obecnych znana Est Wylon** została podwójnym laureatem, tj. osiągnęła próg 90 % punktów w konkursie przedmiotowym, ściślej jego finale, z języka angielskiego, a także znacznie przekroczyła ów konieczny dla zdobycia tytułu laureata próg w finale konkursu przedmiotowego z biologii, prawdziwej Nauki O Życiu, osiągając wynik 66 punktów na 67, tj. najlepszy w województwie śląskim. Ha, ha, ładnie napisałam.
Ponadto, w tak zwanym międzyczasie z nudów, a właściwie – braku obiekcji; tylko dlatego, że mogłam, że co mi szkodzi – wzięłam udział w konkursach języka angielskiego organizowanych przez bielskie licea: nr 4 i imienia S. Żeromskiego. Złożyło się tak zabawnie (albo i nie), że 3. etap tego pierwszego i 2. tego drugiego odbyły się tego samego dnia: 29 marca 2008. No i było tak: w czwórce, wg klasycznego wzorca, veni-vidi-vici, a konkretniej przyszłam, pogadałam, zwyciężyłam – bo ponieważ że finał, to była wypowiedź ustna. Było całkiem miło, w porywach zabawnie. Potem były występy wszelakiej maści (laski z czwórki odziane skąpo, tańczące w układzie – synchronizacja kiepska, ale popatrzeć było miło – oraz reprezentanci naszej cudownej szkoły nr 16 z przedstawieniem o Królewnie Śnieżce i 7 krasnoludkach – wprawdzie z powodu cięć budżetowych były tylko 4, ale i tak zajebiaszcze), a następnie rozdanie nagród. Wygrałam, jak następuje:
- miniwieżę (ujdzie, ale dźwięk w moim starym radiu jest o niebo lepszy, więc wieża powędrowała do pokoju na dole),
- roczny kurs dowolnego języka obcego (nie mogę się zdecydować na jaki pójdę) w szkole empiku,
- jakieś książki + słownik multimedialny (średnio na jeża),
- gadżety od empiku (całkiem fajną czarną tasię*** i wielką workowatą, białą kurtkę).
Tak więc obejrzałam część występów, nagrody wtryniłam na przechowanie Mrs Bogusławie (o kluczyki do samochodu której później się z Karmelem biłyśmy, ale to długa historia) i dość spiesznym krokiem podążyłam na drugi konkurs do Żeroma, który był trudny. No cóż, przynajmniej wyższośredniacy i inne takie będzie z głowy. A wyniki powinny pojawić się już, teraz jakoś, na stronie, trzeba będzie popatrzeć****. Ech, geniuszowstwo...
* przygotowując się do finału konkursu przedmiotowego z j. angielskiego, należało przeczytać "Dumę i uprzedzenie" Jane Austin w oryginale
**Nadia, jak już wspominałam w pierwszym wpisie, chciała zmienić nazwisko na moje, ze swojego francuskiego Gontard i tak się właśnie czasem na różnych pracach podpisywała – Est(y) Wylon
***tasia – ze śląskiego, torba...
****ten konkurs też wygrała, zyskując tym razem oprócz różnych nagród rzeczowych, roczny kurs j. angielskiego w Oxford Centre (o czym już w innym miejscu była mowa)
4 komentarze:
Tego samego dnia co konkursy w żeromskim i kenie był zjazd laureatów w jakiejś tam mieścinie za Bielskiem. Nadia oczywiście nie mogła być tam z nami z powodu konkurów językowych. Pamiętam jak pisałyśmy ze sobą pomiędzy konkursami. Ester pytała o jedzenie, jakie nam zaserwowali, prosiła, żebym przemyciła jej troszkę z tego ;) Niestety nie przywiozłam jej drożdżówek i pączków, gdyż smakowały one jakby były z poprzedniego dnia ;)
~Justyna, 2008-09-29 17:14
Z tymi konkursami to była niesamowita. Pamietam, jak na lekcji angielskiego pewna O.soba B.ardzo dobrze znajaca angielski sprzeczala sie z p.Świstowicz, ze po co ma isc na konkurs do żeroma, skoro i tak wygra go Nadia. I tak się właśnie stało :)
~Ola / Alexann, 2008-09-29 21:08
Najbardziej niesamowitą rzeczą dla mnie jest to, że Nadia mając tylko tyle lat, tak dużo w życiu zdziałała, osiągnęła i przemyślała. Ona nie marnowała czasu, nie przeciekał Jej przez palce. Zyła życiem skondensowanym, czerpiąc z niego pełną garścią. Smakowała je jak chciała i kiedy chciała. Była niezależna. Wolna.
~iza, 2008-09-29 21:50
She's under my skin... I'm into You... :(
~S*** 2008-10-16 19:41
Prześlij komentarz