Poniżej, jeden z nielicznych już, niepublikowanych dotąd fragmentów z ostatniego dziennika Nadii. Przypomniałam sobie o nim z dwóch powodów.
Po pierwsze, znowu palę gałęzie (patrz poniżej). Zdjęcie zrobiła Nadia równo rok temu.
Drugi powód jest taki, że zdarzają się takie dziwne i nieoczekiwane koincydencje... Czytałam ostatnio kilka tekstów Justyny, mogę chyba powiedzieć – koleżanki po piórze Nadii (minęły się na „Lipie”, więc nie była to znajomość osobista). W tym, bardzo dobry scenariusz pt.”Wanilia” o niebezpiecznej spirali narkotykowej. Przypomniało mi to o tym właśnie wpisie do dziennika, gdzie Nadia wypisała sporo cytatów z czytanej wówczas książki Barbary Rosiek „Kokaina” oraz o Jej własnym tekście „Cold blood”, bardzo zbieżnym w duchu, chociaż bardzo różnym w formie, od tekstu Justyny. Tę piosenkę umieszczę na blogu w najbliższym czasie, a tymczasem dziennik.
A jeśli sama autorka „Wanilii” zechce, to może umieści w komentarzu link do swojego scenariusza? Chcę również dodać, że jestem pod wrażeniem także drugiego scenariusza Justyny, zainspirowanego „Nieistnieniami”. Ale to temat na kolejny dialog. Jeszcze do tego wrócę.21.05.08
"It's alright – it's a-a-l-right to be me, to-be-me. I want to be crazy 'cause you're boring baby when you're straight. I want you to be crazy 'cause you're stupid baby when you're sane."
Milknąć w krzyku? No, ale 15 maja przegapiłam – co nie zmienia faktu, że tym sposobem ten notes, zeszyt, dziennik, słownik, pamiętnik, analfabet – ma mniej więcej rok.
Piszę datę na żółto, ale nastrój mam taki bardziej zielony, podmalowany na czarno jak oczy Amawasji antymonem.
Jutro Darek ma urodziny, jeśli wierzyć jego numerowi telefonu.
Więc w autobusie rano gadałam z Darkiem, a później, jak już wracałam, z Joanną. Głównie o desperatach. I o forsie.
Impreza przy ognisku* fajna była, według moich pijackich kryteriów. Piękne teksty odchodziły, jak od kości, jak od kości. Za ognistą od cycków w dół Liszką łaziłam z kawą...
I wycieczka w góry (tzn. na Szyndzielnię) była fajna, ba, była zajebiaszcza. Jeszcze lepsze teksty szły.
"Kokaina" Barbary Rosiek.
"Kto ma w sobie taką moc, by powstrzymać ciosy?"
"ILE RAZY TRZEBA UPAŚĆ, BY POWSTAĆ NA ZAWSZE? – pytałam w chwilach szarpanych tęsknotą za jednym strzałem" – albo nawet nie za nich, ale jednak.
" Na kolejnym przesłuchaniu przyznałam się, że ukradłam aligatora policjantom z Miami" – oj, biedni.
"DLA KOGO TAK MOCNO UMARŁAM ZA ŻYCIA?"
"Pokochać chociaż na chwilę, czas taki ulotny, zabiegany, prędki jak wspomnienie krzyku. [...] i nic, absolutnie nic nie uchroni cię przed chorobą.”
„Artur Rimbaud słusznie wierzył, że głębokie poznanie potworności duszy rodzi pełnego poetę, prawdziwego poetę.” – pod tym ja, niżej nie-podpisana, podpisuję się...
„Nie śpię ni nie ma mnie na jawie.”, nic nowego.
„Zahipnotyzowała mnie królowa śniegu, oczy doskonale odbijały światło, bez mrugnięcia powiekami.” A mnie Krasawica Moskwy**, rany, tymi bzami też się można naćpać, tak niewinnie.
„Ciało. Dusza. Wieczny rozdźwięk. Kto potrafi je scalić?” – „Heart and soul, one will burn.”
“TO OCZYWISTE, ŻE NORMALNI SĄ POWAŻNIE CHORZY NA PRZECIĘTNOŚĆ, NIEŚWIADOMOŚĆ, wtłoczeni w tryby maszyny produkującej rzeczywistość, ogłupiającą i niosącą inny rodzaj zagłady. Radosne drżenia wolnych myśli natychmiast tłumią nakazy, religie, systemy polityczne.” Tradycyjnie.
„czy wiesz, jaka jest cena wolności? Bywa najsmutniejsza.” Ta dzisiejsza lekcja o byciu olbrzymami...
Wypiłam tę czereśniową herbatkę, nawet dobra. Ach, jakiś anemiczny ten wpis. To pewnie przez ten rachityczny dupopis. Brzyyyyyyyyydko.
A ta „Kokaina” taka Curtisowska trochę w nastroju.
Now to other stuff. Kolacja, a potem lyteratura.
I dopisek z boku uciętej kartki: „UCIĘTE BO SKIEŁZŁO.”
-------------------------------------------------------------------------------
*Impreza przy ognisku to były moje zeszłoroczne urodziny. Miałyśmy pół ogrodu zawalonego gałęziami z wyciętych bądź przyciętych drzew i dlatego postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym i świętować przy ognisku. Nadzwyczaj się to udało i wszyscy obecni byli zachwyceni m.in. pieczeniem kiełbasek nad ogniem. A nawet udało się jeszcze znaleźć stare ziemniaki, w sam raz do pieczenia w popiele. Duża radocha! I nikomu nie przeszkadzało, że się usmarowaliśmy i najedliśmy węgla.
** Krasawica Moskwy (wł. krasawica maskwy bliższe właściwej wymowy) – to gatunek bzu; posadzonego w zeszłym roku (moi goście urodzinowi ściepnęli się na krzewy właśnie), niezwykle piękny, bladoróżowy, o pełnych kwiatach. Na początku jest różowy, a potem, im bardziej się rozwija tym bardziej bieleje. I na dodatek pięknie pachnie. Niezwykły (chociaż właściwie każdy bez jest niezwykły moim zdaniem, szkoda, że tak krotko kwitnie).
W tym roku kwitnie tylko jedna gałązka (jest jeszcze mały), ofiaruję ją Nadii.